Spis treści
- 1 Czy edukacja jest synonimem nauki w szkole? Oczywiście nie. To, że oglądasz nasze filmy jest tego najlepszym przykładem. Człowiek edukuje się w każdym momencie swojego życia. Każde doświadczenie, czynność, każda interakcja z drugim człowiekiem, każdy program w TV, artykuł czy książka czegoś nas uczy i rozwija nasze umiejętności. Drugą rzeczą, jaką należy zaznaczyć we wstępie, jest to, że każda jednostka jest unikalna. Każdy ma inne zdolności intelektualne i fizyczne, zainteresowania, talenty i zdolności. Ludzie rozwijają się też w innym otoczeniu, które również ich kształtuje. Człowiek przez większość życia uczy się sam w spontaniczny sposób.
- 2 Wyobraźmy sobie taką sytuację:
- 3 Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież mamy też prywatne szkoły, więc o co tyle szumu?
- 4 Ok, ale przecież gdyby szkoły były prywatne to niewiele osób byłoby na nie stać!
Czy edukacja jest synonimem nauki w szkole? Oczywiście nie. To, że oglądasz nasze filmy jest tego najlepszym przykładem. Człowiek edukuje się w każdym momencie swojego życia. Każde doświadczenie, czynność, każda interakcja z drugim człowiekiem, każdy program w TV, artykuł czy książka czegoś nas uczy i rozwija nasze umiejętności. Drugą rzeczą, jaką należy zaznaczyć we wstępie, jest to, że każda jednostka jest unikalna. Każdy ma inne zdolności intelektualne i fizyczne, zainteresowania, talenty i zdolności. Ludzie rozwijają się też w innym otoczeniu, które również ich kształtuje. Człowiek przez większość życia uczy się sam w spontaniczny sposób.
Czy zatem nauczyciele są zupełnie niepotrzebni? Czy powinniśmy wyrzucić wszystkie podręczniki? W żadnym wypadku. Są dziedziny wiedzy, które wymagają systematycznego przyswajania i logicznego uporządkowania. Takie dziedziny wymagają, jak je nazywa Rothbard, kształcenia formalnego. Tego typu wiedzę nabywa się poprzez czytanie książek i nauczycieli, którzy uzupełniają i pomagają zrozumieć zawartą w nich wiedzę. Zatem nauka, z pomocą książek i nauczyciela jest ważna i potrzebna. Czy jednak obecny system edukacji służy najlepiej tym wszystkim wyjątkowym, pod względem zdolności i talentów, ludziom?
Wyobraźmy sobie taką sytuację:
Było sobie troje rówieśników: mały Jacuś, mała Ala i mały Franuś. Każde z tych dzieci miało inne zainteresowania. Jacusia od najmłodszych lat fascynowała przyroda. Godzinami przesiadywał z lupą i oglądał życie owadów, obserwował ptaki i oglądał kanały przyrodnicze. Nie można go było od tego oderwać. Ala z kolei interesowała się modą. Ciągnęła rodziców za rękaw, gdy przechodzili z nią obok zakładu krawieckiego. Prosiła mamę, żeby nauczyła ją szyć, a potem sama szyła ubranka dla lalek. Z zafascynowaniem przeglądała wszystkie katalogi z ubraniami i nie przegapiła żadnego pokazu mody, który leciał w telewizji. Franuś od dziecka był konstruktorem. Jego ulubioną zabawką we wczesnych latach były klocki lego, z których budował budynki i mosty, a potem testował ich wytrzymałość na różne sposoby. W telewizji oglądał programy o budowie wielkich drapaczy chmur i innych imponujących konstrukcji. Zawsze pytał ojca jak coś jest zrobione, zbudowane czy skonstruowane.
W końcu nadszedł moment, gdy należało, zgodnie z obowiązującym przymusem, posłać dzieci do szkoły gdy miały 7 lat. Rządowa instytucja opracowała jednakowy podręcznik i system nauczania dla wszystkich. Tak się złożyło, że cała trójka wylądowała w tej samej klasie. Na lekcjach przyrody Jacek był prymusem, łapał wszystko w lot i chciał od razu przechodzić do kolejnych tematów, ale Ala i Franek mieli ogromne problemy ze zrozumieniem tych zagadnień. Nauczycielka musiała poświęcić im dużo więcej czasu, podczas którego Jacek strasznie się nudził. Dodatkową tragedią było dla niego to, że lekcje przyrody były tylko 2 razy w tygodniu po godzinie lekcyjnej. Na lekcjach plastyki z kolei, błyszczała Ala, a Jacek z Frankiem wyglądali jak troglodyci malujący pierwotne obrazki w jaskiniach. Mimo wszystko Ala lubiła szyć, ale nie bardzo lubiła malować, więc tylko niektóre lekcje plastyki jej się podobały. Z kolei na matematyce Franek bił wszystkich na głowę, bo miał ścisły umysł i liczby przemawiały do niego lepiej niż słowa. Na pozostałych przedmiotach dzieci prezentowały w miarę równy poziom, ale nie każdemu odpowiadał dany sposób nauczania. Jacek był typowym wzrokowcem, więc szybko się nudził słuchając wykładu, natomiast ożywiał się, gdy nauczyciel wyświetlał film. Franek z kolei najlepiej uczył się czytając więc robił notatki, a wiedzę musiał przyswajać dopiero w domu. Ala natomiast uczyła się najlepiej przez praktykę. Nie umiała zapamiętać czegoś dobrze, jeśli nie zrobiła tego sama. Teoria w ogóle do niej nie trafiała.
Tak właśnie wygląda przymusowa edukacja, która jest jednakowa dla wszystkich. Niszczy się kreatywność i indywidualizm oraz umiejętność krytycznego myślenia. Zdolniejsze dzieci w danej dziedzinie muszą dostosować swój poziom do mniej zdolnych, bo przecież każdy musi otrzymać równą edukację. Tyle, że ludzie nie są równi, są ludzie zdolni i mniej zdolni. Bardziej i mniej inteligentni. Jedni są lepsi w tej rzeczy, a drudzy w tamtej. Są geniusze, którzy błyszczą w jednej dziedzinie, a w pozostałych zupełnie sobie nie radzą. Nie każdy powinien uczyć się dokładnie tego samego, przez taki sam czas i w taki sam sposób. Czemu tak wiele osób lubi się uczyć samemu tego, co go interesuje, a nie znosi szkoły? Właśnie z wyżej wymienionych powodów.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież mamy też prywatne szkoły, więc o co tyle szumu?
Zarówno prywatna jak i państwowa szkoła musi realizować tzw. podstawę programową. Nie ma większego znaczenia, czy szkoła jest państwowa czy prywatna, gdy i tak monopol na program nauczania ma rząd. Wyobraź sobie jaka byłaby Twoja reakcja, gdyby państwo ustaliło, że jedyną telewizją będzie od dziś TVP i każdy obywatel ma obowiązek oglądać ją przez 3 godziny dziennie od 17:00 do 20:00. Powiedziałbyś, że nie ma problemu, bo każdy może ją oglądać na prywatnym telewizorze? Nie, bo co z tego, że telewizor jest prywatny, skoro treści są państwowe. To samo jest z prywatnymi szkołami z rządowym programem nauczania. Edukacja jest zmonopolizowana i przymusowa.
Przy wolnej konkurencji i braku przymusu w edukacji, tak jak w każdej innej dziedzinie, jakość by rosła, a koszty spadały do możliwie najniższych poziomów. Szkoła konkurowałaby ze szkołą, a nauczyciel z nauczycielem. Powstawałyby szkoły o różnych profilach, dopasowujące się nieustannie do wymagań swoich klientów. Część osób uczyłoby dzieci samemu, część posyłało do szkół, a część wynajmowało nauczyciela, aby uczył dziecko indywidualnie. Niektórzy może od wczesnych lat uczyliby się jakiegoś zawodu, a na naukę innych rzeczy poświęcaliby dużo mniej czasu.
Obecnie, aby zdać maturę, trzeba osiągnąć 30% poprawnych odpowiedzi. Niech ktoś potem spróbuje powiedzieć z uśmiechem na ustach szefowi w firmie handlowej, że wykonał 30% planu sprzedażowego, albo że wypełnił 30% swoich miesięcznych obowiązków. Wyleciałby z pracy bardzo szybko. Ustalając zdawalność egzaminu na 30% uczy się ludzi niskiego stawiania sobie poprzeczki. W obecnym systemie jednak nie może być inaczej. Jeśli poziom nauczania ma być równy dla wszystkich, to zawsze będzie równie niski, a nie równie wysoki.
Ok, ale przecież gdyby szkoły były prywatne to niewiele osób byłoby na nie stać!
W takim razie zobaczmy jak darmowa jest nasza edukacja. W 2014 roku wydatki państwa na edukację, bez uczelni wyższych, wyniosły 66,7 mld złotych. Forum Obywatelskiego Rozwoju w swoim projekcie „Rachunek od państwa” za 2014 rok wyliczyło, że przekłada się to na 1550 zł rocznie na każdego mieszkańca Polski: mężczyznę i kobietę, dziecko i starca. Średnia długość życia w Polsce to około 78 lat. Jeśli poziom wydatków na edukację by się utrzymał na poziomie z 2014 roku, to każdego obywatela kosztowała by ona w ciągu życia 120 900 zł. Tyle średnio każdy z nas przez całe życie zapłaci za „darmową edukację”. I przypominam, że chodzi tu tylko o podstawówkę, gimnazjum i liceum. Bez szkół wyższych. Naprawdę nie byłoby nas stać na edukację, gdyby nie zabrano nam w ciągu życia 120 900 zł? To ponad 10 tys. złotych na rok edukacji przyjmując, że na wolnym rynku utrzymałby się 12-sto letni czas nauki, jaki mamy w tej chwili.
Warto jeszcze wspomnieć o edukacji w domu, która jest możliwa w Polsce. Sytuacja jest zbliżona do szkoły prywatnej. Po pierwsze rodzice muszą spytać dyrektora szkoły, czy mogą uczyć swoje dziecko w domu i oświadczyć, że mają warunki do nauczenia podstawy programowej ustalonej przez rząd. Potem dziecko musi zdawać co roku egzamin klasyfikacyjny i na tej postawie otrzymuje świadectwo szkolne. Taki tok nauczania jest indywidualny i być może dużo bardziej służy dziecku, ale wciąż taka edukacja nie jest wolna.
Więcej o wolnej edukacji przeczytasz w książce Murray’a Rothbarda „Edukacja wolna i przymusowa” oraz w książce Jakuba Wozinskiego „To nie musi być państwowe”.