Na naszej Facebook’owej grupie „Grupa Prosta Ekonomia” padło ciekawe pytanie:
„Czy podaż pieniądza nie powinna nadążać za wzrostem populacji? Co jeśli np. mamy standard złota i ilość pieniądza przybywającego w ciągu roku jest minimalna (jeśli już jest), a liczba ludności nagle osiąga taki poziom, że dochodzi do hipotetycznej sytuacji, w której ludzi jest 1000 razy więcej niż jednostek pieniężnych w obiegu. Jak wtedy by funkcjonowała gospodarka i w jakim kierunku by zmierzała?”
Zanim jednak przejdziemy do odpowiedzi na nie, pozwolimy sobie na małe wprowadzenie.
Pieniądz służy do wymiany dóbr i jego wartość dostosowuje się do ich ilości. Bezpośrednio nie ma związku z ilością osób. Ilość złota, o którą oprzemy walutę jest do pewnego momentu bez znaczenia, dopóki nie natrafi na problemy natury praktycznej. Rozwińmy tę myśl:
Przyjmijmy że mała społeczność rozbitków wylądowała na – dotychczas bezludnej – wyspie. Wyspa była zupełnie odcięta od reszty świata. W krótkim czasie rozbitkowie zorganizowali się i zajęli się zdobywaniem środków potrzebnych im do przetrwania. Na początku dóbr mieli bardzo niewiele. Bez narzędzi, ich produktywność była na niskim poziomie. Jednemu z nich udawało się zebrać dziennie 3 kokosy, drugiemu urwać 5 bananów, trzeciemu złapać 2 ryby i tak dalej. Z czasem nabrali wprawy i zaczęli gromadzić trochę więcej dóbr, niż było im potrzebne w celach osobistej konsumpcji. Do tej pory każdy zdobywał jedzenie tylko dla siebie, teraz jednak, gdy ich produktywność nieco się poprawiła, zapragnęli wymieniać swoje nadwyżki na dobra uzyskiwane przez sąsiadów.
Rozbitkowie pochodzili z cywilizowanego świata. Mieli pojęcie o pieniądzu i nie chcieli stosować prymitywnego systemu barterowego, lecz przyjąć walutę, która ułatwiałaby im wymianę dóbr. Zaczęli przeszukiwać więc gorączkowo uratowane z katastrofy bagaże i znaleźli łącznie 10 uncji złota. Postanowili, że owe 10 uncji będzie im służyło jako środek wymiany. Wskutek wymiany na ich, wciąż niewielkim, rynku wyłoniły się ceny. Okazało się jednak, że wciąż mają na tyle niewiele dóbr, że ich uncje złota są warte bardzo niewiele. Podczas gdy w ich krajach uncja złota warta była około 5000 zł, na wysepce można było za nią kupić zaledwie jednego banana lub pół kokosa. Działo się tak dlatego, że dóbr w stosunku do złota było tak mało.
Czas mijał, a sprytni wyspiarze coraz bardziej specjalizowali się w swoich dziedzinach. Wymyślali i konstruowali rozmaite narzędzia, które ułatwiały i przyśpieszały ich pracę. Dóbr robiło się coraz więcej, lecz uncji wciąż nie przybywało. Niestety nic nie zapowiadało, aby mieszkańcy mieli w krótkim czasie opanować sztukę wydobycia złota.
Zaczęli rozmawiać między sobą: „Czy wraz ze wzrostem dóbr nie powinniśmy mieć także więcej uncji złota”? Jeden z wyspiarzy, że nie jest to konieczne i wyjaśnił to w następujący sposób:
„Wzrosła nasza produktywność. Dzięki temu mamy większą ilość dóbr, a ilość złota pozostała bez zmian. Więcej różnych produktów „konkuruje” o tę samą ilość pieniądza. To oznacza, że pieniądz staje się rzadszym dobrem w stosunku do innych dóbr, a więc jego „cena” rośnie. Za tę samą uncję złota trzeba teraz zaoferować więcej dóbr. Odwracając sytuację, za tę samą ilość dóbr, trzeba teraz zaoferować mniej złota niż wcześniej, zatem wszystko tanieje. Za tę samą uncję złota, za którą wcześniej mogliśmy kupić jednego banana, teraz możemy kupić 3 banany, rybę oraz garść jagód. Nasz pieniądz zyskuje na wartości i każda jednostka pieniądza ma teraz większą siłę nabywczą. Nie potrzeba nam więcej pieniędzy, ponieważ jego wartość dostosowuje się do warunków rynku.”
Mijały kolejne lata, społeczność się rozrastała i rodziło się coraz więcej dzieci. Wraz ze wzrostem populacji, powstawało coraz więcej dóbr. Przy stale rosnącej wartości złota, wyspiarze musieli dzielić swoje monety na części. To, co kiedyś można było kupić za jedną uncję, teraz można było nabyć za zaledwie 1 gram! To wciąż nie paraliżowało ich relacji handlowych, a nawet miało pewne zalety, bo gram jest dużo lżejszy od uncji, więc łatwiej go było przenieść i schować. Po prostu siła nabywcza pieniądza, była tak duża, że już nie potrzeba było całej uncji, by kupić wszystko to, co było potrzebne do życia.
Dochodzimy tu do pytania zadanego na początku. Możemy wyobrazić sobie sytuację, że z biegiem czasu populacja wyspy, a wraz z nią ilość dóbr, wzrosłaby jeszcze bardziej. Mimo, że zasada pozostałaby taka sama (po prostu coraz mniejszy kawałek złota wystarczałby do kupna tych samych bądź lepszych produktów). To jednak w pewnym momencie mogłoby się to stać mało praktyczne. Okazałoby się, że złoto trzeba by było dzielić na małe opiłki. Opiłki nie byłyby praktyczne ze względu na ryzyko łatwego zgubienia ich w piasku, braku precyzyjnych narzędzi pomiarowych do ich ważenia itp.
Zatem odpowiedzią na pytanie zadane na początku będzie: Ilość pieniędzy nie musi rosnąć wraz ze wzrostem dóbr i populacji, dopóki ilość ta będzie praktyczna i będzie spełniać swoją funkcję. Po napotkaniu opisanych praktycznych problemów wyspiarze mogą zdecydować się na zmianę systemu monetarnego i oparcia go na innym towarze, którego podaż jest większa i który będzie dobrze spełniał funkcje jako środek wymiany.