Spis treści
- 1 Słynny fizyk Stephen Hawking w grudniu 2016 roku – niecałe dwa lata przed śmiercią – przestrzegał w felietonie w dzienniku The Guardian przed tym, że automatyzacja pracy i sztuczna inteligencja niszczyła klasę średnią. Pisał, że między społeczeństwem a elitami intelektualnymi – sam był jej członkiem – pogłębiała się przepaść nierówności dochodowych. Ucieleśnieniem tej wyrwy miał być Brexit. Znamienity fizyk twierdził, że pozostawieni w tyle biedniejsi Brytyjczycy pokazali władzom czerwoną kartkę.
- 2 Autorem scenariusza jest Jan Lewiński
Słynny fizyk Stephen Hawking w grudniu 2016 roku – niecałe dwa lata przed śmiercią – przestrzegał w felietonie w dzienniku The Guardian przed tym, że automatyzacja pracy i sztuczna inteligencja niszczyła klasę średnią. Pisał, że między społeczeństwem a elitami intelektualnymi – sam był jej członkiem – pogłębiała się przepaść nierówności dochodowych. Ucieleśnieniem tej wyrwy miał być Brexit. Znamienity fizyk twierdził, że pozostawieni w tyle biedniejsi Brytyjczycy pokazali władzom czerwoną kartkę.
Hawking uznał, że za niepokoje społeczne odpowiadała globalizacja i coraz szybsze tempo zmian technologicznych. Według niego bogaci mogli się bogacić, a ubodzy ubożeli przede wszystkim przez automatyzację, czyli zjawisko polegające na ograniczeniu lub zastępowaniu ludzkiej pracy przez działające autonomicznie maszyny, albo wykonywanie jej tam, gdzie dotychczas było to niemożliwe.
Twierdził, że automatyzacja zdołała już „zdziesiątkować” zatrudnienie w tradycyjnym przemyśle wytwórczym, a wkrótce sztuczna inteligencja miała „zniszczyć” wiele miejsc pracy przedstawicieli klasy średniej. Na placu boju miały zostać tylko te stanowiska, gdzie ważna jest empatia, kreatywność i funkcje nadzorcze. Przyszłość miała się rysować w czarnych barwach: powiększające się nierówności na całym świecie, z małymi grupkami ludzi czerpiącymi olbrzymie zyski i poszerzającą się rzeszą ubogich bez możliwości utrzymania się i przeżycia.
Czym martwił się Hawking? Wyobraź sobie przyszłość, a w niej świeżo upieczonego studenta Marka. Marek nie ma doświadczenia zawodowego, więc znalazł pracę jako ekspedient miejscowym sklepie spożywczym, bo nie wymagała ona większych kwalifikacji. Wiele osób takich jak on wykonuje proste i mało popłatne prace, które łatwo zautomatyzować. Właściciel sklepu, Pan Leon, wkrótce kupi automatyczną kasę, która pozbawi Marka nawet tej pracy. Pan Leon kupił już wcześniej uczący się program komputerowy, aby zastąpić księgowość w jego małej działalności gospodarczej. Pozbawił w ten sposób zatrudnienia Panią Janinę, księgową z niewielkiego biura rachunkowego.
Wydaje się, że na automatyzacji zyskał tylko właściciel sklepu.
Ale to nie koniec. Na rynek wkroczy wkrótce japońska firma Nozama, która dostarczy za pomocą latających dronów zakupy zamawiane przez internet. Pan Leon straci swój sklepik. Olbrzymie magazyny Nozamy obsługiwane będą przez całe zastępy uczących się automatów, których pracę nadzoruje zaledwie kilkadziesiąt osób. Sztuczna inteligencja kiedyś ich też pozbawi zatrudnienia.
Automatyzacja z pozoru skrzywdzi wszystkich wymienionych. Student Marek nie zdobędzie doświadczenia potrzebnego do znalezienia pracy wymagającej kreatywności, empatii i umiejętności nadzorczych. Wyląduje na bruku. Co więcej, zdaniem Hawkinga do ogromnej liczby bezrobotnych dołączą imigranci skuszeni iluzją szczęścia rodem z Instagrama.
Hawking nie był ekonomistą – wypowiadał się jako bardzo inteligentny laik. Nie miał warsztatu ekonomicznego ani wiedzy wykraczającej poza medialne prawdy obiegowe. I nie był jedyny. Przedsiębiorca Elon Musk czy niezależny kandydat na prezydenta USA, przedsiębiorca i statystyk Andrew Yang też ostrzegają przed automatyzacją.
W przeprowadzonej przez Pew Research Center ankiecie z 2014 roku szerokie grono ekspertów z dziedziny technologii (w tym czterech zawodowych ekonomistów na trzydzieści osób wymienionych z nazwiska) wskazało następujące zagrożenia automatyzacji:
- Bezrobocie technologiczne: pracownicy niższego szczebla, zwłaszcza fizyczni (czyli niebieskie kołnierzyki) już są zwalniani, a niedługo czeka to pracowników umysłowych (białe kołnierzyki).
- Nieliczni specjaliści będą zarabiać więcej, a mniej wykwalifikowani dostaną grosze. To doprowadzi do wzrostu nierówności dochodowych i powstania klasy osób trwale bezrobotnych.
- System kształcenia, instytucje publiczne i gospodarcze są nieprzygotowane na wyzwania automatyzacji.
Pośród szans stwarzanych przez automatyzację odpytywani wskazali:
- Niektóre zawody odejdą do lamusa, ale w przeszłości zmiany technologiczne zawsze prowadziły do powstania jeszcze większej liczby nowych miejsc pracy. Dostosujemy się do tych zmian wynajdując nowe miejsca pracy i wykorzystując te umiejętności, które mają tylko ludzie.
- Technologia pozwoli nam zrezygnować z nużącej, powtarzalnej pracy, zmieniając nasz stosunek do niej w coś bardziej pozytywnego i społecznie korzystnego.
- W ostatecznym rozrachunku jesteśmy panami własnego losu i to my wybierzemy swoją przyszłość.
Zwłaszcza upiór „bezrobocia technologicznego”, mimo mocnych argumentów przeciwnych, wraca jak zły szeląg od czasów rewolucji przemysłowej. Na jej początku, po wojnach napoleońskich, warunki gospodarcze były trudne. Robotnicy ręczni uważali, że krosna pończosznicze pozbawiały ich pracy, więc postanowili je zniszczyć. Ich bunt po 1811 roku rozlał się po Wielkiej Brytanii falą rozruchów, w których palono domy i pod groźbą śmierci wypędzano wynalazców. Robotnicy nazwali się luddystami na cześć fikcyjnej postaci Neda Ludda, który miał być pierwszym niszczycielem krosien. Być może nie wiedzieli, że, jak pisał w Ekonomii w jednej lekcji Henry Hazlitt, w ciągu 27 lat po wprowadzeniu w 1760 roku tych maszyn oszczędność pracy tak wzmocniła przemysł tkacki, że zatrudnienie tkaczy i przędzarzy bawełny wzrosło tam z 7900 osób do 320 tysięcy.
Automatyzacji bliżej przyjrzał się w swojej książce Science, Technology, and Government (czyli Nauka, technologia i państwo) ekonomista Murray N. Rothbard.
Jego zdaniem automatyzacja nie niszczy miejsc pracy, tylko je przesuwa. Kluczem do zrozumienia tego zjawiska jest elastyczność cenowa.
Sama elastyczność cenowa to wskaźnik mierzący stosunek procentowej zmiany wielkości popytu na dobro do procentowej zmiany ceny. Popytem elastycznym nazywamy sytuację, w której popyt rośnie procentowo bardziej w odpowiedzi na procentowo mniejszy spadek ceny produktu. Za przykład weźmy szynkę, która w Polsce kosztuje średnio 25 złotych. Obniżenie ceny o złotego za kilogram może nas zachęcić do większych zakupów. Zamiast 74 kilogramów szynki, może w ciągu roku przeciętny Polak zje nawet 78 kilogramów.
To znaczy, że przychód producenta wzrośnie. Sprawdźmy: Przy cenie 25 zł/kg rocznie wytwórca szynki dostaje 25 zł/kg x 74 kg = 1850 zł od każdego klienta. Po obniżeniu ceny do 24 zł/kg jego roczne przychody od konsumenta wzrosną do 24 zł/kg x 78 kg = 1872 zł.
Przy elastycznym popycie ludzie mogą łatwiej (czyli bardziej elastycznie) dostosować się do podwyżek cen i na przykład zastąpić produkt droższy tym taniejącym, kupując w rezultacie więcej w jednym sektorze przy tych samych łącznych wydatkach.
O popycie nieelastycznym mówimy wtedy, gdy jakiś procentowy spadek ceny produktu powoduje procentowo mniejszy wzrost popytu na nie.
Wróćmy do naszej szynki. Tym razem załóżmy, że obniżka ceny spowoduje wzrost przeciętnych rocznych zakupów tylko do 76 kilogramów. Przy cenie 25 zł/kg rocznie przychody wyniosły 25 zł/kg x 74 kg = 1850 zł od klienta. Po obniżeniu ceny przychody te spadną do 24 zł/kg x 76 kg = 1824 zł.
Nieelastyczny popyt widzimy na względnie zmonopolizowanym rynku paliw, skąd konsumenci nie mogą uciec reagując na wzrost cen, albo tam, gdzie popyt konsumentów został już nasycony, więc nie widzą oni potrzeby zwiększania zakupów.
Rothbard podkreślał, że istnieje wiele przemysłów takich, gdzie popyt jest elastyczny, i wiele takich, gdzie popyt jest nieelastyczny. Potwierdzają to badania rynku1.
Wiemy już, dlaczego przy elastycznym popycie producenci zaczną wytwarzać więcej przy niższej cenie. Zobaczyliśmy to na przykładzie rynku szynki. Bieg wydarzeń był następujący: Producenci obniżyli zatrudnienie pracy i zwiększyli zatrudnienie maszyn. To umożliwiło im obniżenie cen. Następnie sprzedaż wzrosła. Dzięki temu wzrosła produkcja, przez co przy nowej proporcji zatrudnienia pracy do maszyn wytwórcy muszą utrzymać część pracowników i zatrudnić jeszcze trochę maszyn.
Czyli zwolnień będzie mniej niż gdyby produkcja nie wzrosła. Ale nie tylko. Maszyny ktoś musi wytworzyć. Część mogą wyprodukować inne maszyny, ale je też będzie musiał ktoś wytworzyć. Nadal więc w jakiejś proporcji będziemy korzystać z pracy ludzi i innych czynników pierwotnych (czyli zasobów naturalnych). Część kosztów zatrudnienia czynników produkcji przeniesie się na pracę, a część na właścicieli rud metali i innych surowców.
Przykład: Każdy kilogram szynki kosztował naszą wytwórnię mięsa nieco poniżej 24 złotych, w tym praca maszyn i ludzi odpowiednio po 10,5 złotego. Powiedzmy, że producent kupił maszyny i zwolnił część pracowników, przez co zaczął płacić za maszyny 11,5 złotego (złotego więcej), a za pracę 9 złotych (1,5 złotego mniej). Na klienta wyjdzie:
- Przed zwolnieniami: ok. 10,5 zł/kg x 74 kg = 777 zł równo na pracę maszyn i ludzi.
- Po zwolnieniach:
- Po zwolnieniach i wzroście produkcji:
- za pracę ok. 9 zł/kg x 78 kg = 702 zł,
- za maszyny ok. 11,5 zł/kg x 78 kg = 897 zł.
Stąd widać, że zatrudnienie ludzi spadło tylko o 75 złotych, a zatrudnienie maszyn wzrosło o 120 złotych, choć stosunek zwolnień do zatrudnienia maszyn był jak 3:2.
Teraz kluczowa rzecz: Te 120 złotych nie zniknie w gospodarce. Wytwórcy maszyn będą musieli zatrudnić ludzi i inne czynniki produkcji, aby wyrobić się z produkcją. Tam zatrudnienie ludzi wzrośnie, bo nie doszło tam do przesunięć w proporcji zatrudnienia ludzi do maszyn.
Wracając do rynków nieelastycznych – spadek cen zwiększa tam popyt konsumentów stosunkowo mniej. Łącznie klienci wydadzą mniej pieniędzy, oszczędności przeznaczając na inne zakupy. To znaczy, że właśnie gdzie indziej – na przykład w sektorach zajmujących się wyrobem maszyn – zatrudnienie będzie mogło wzrosnąć. Konsumenci będą mieli więcej dóbr, a „bezrobocie technologiczne” się nie pojawi.
I tu ważna uwaga. Krytycy automatyzacji snują kasandryczne wizje całkowitego i nagłego wyparcia ludzkiej pracy przez maszyny. Czasem odwołują się do skojarzenia z filmem Terminator, w którym cyborgi wybiły ludzkość doszczętnie. W takim świecie pracownicy nie mają czasu na szkolenia, bo zawód tracą natychmiast i grupowo.
Nie ma nic dalszego od prawdy. Poważne zmiany w procesach produkcji – modyfikacja linii produkcyjnych, dostrojenia łańcuchów dostaw, dostosowania harmonogramu produkcji czy nawet gruntowne reformy systemu sprzedaży – wymagają czasu: nie pojawią się bez testów i wszędzie naraz. Pewne części procesu produkcji zostaną zmodyfikowane, ale inne pozostaną bez zmian. Tam będzie można przesunąć dotychczasowych pracowników.
To proces łagodniejszy niż się wydaje. Według zawartych w książce The Push-Button World (Świat naciskania guzików) badań Lorda Tony’ego Halsbury’ego w przemyśle występuje „naturalna” 2% coroczna rotacja pracowników ze względu na odejścia na emeryturę i wejście na rynek młodych osób. Do tego w stabilnych przemysłach do około 10% zatrudnionych odchodzi co roku również z innych względów, na przykład szukając lepszej pracy. Wytwórcy nie chcą też zwolnić kadry choćby częściowo wykwalifikowanej, bo koszty szkolenia nowych pracowników są wyższe niż koszt przeszkolenia. Z tych przyczyn w przedsiębiorstwach, w których popyt jest nieelastyczny, nie dojdzie do masowych zwolnień – naturalna i dobrowolna rotacja uchroni przed bezrobociem pracowników pragnących zachować stanowiska.
Rothbard wskazywał, że w przemyśle popyt na pracowników wykwalifikowanych wzrośnie, a na niewykwalifikowanych spadnie. Ci ostatni będą mogli przeszkolić się lub zmienić zawód. Rozszerzy się zatrudnienie tam, gdzie nie da się łatwo automatyzować produkcji, czyli w sektorach pracochłonnych. Przykładem jest sektor usług (edukacja, opieka zdrowotna czy usługi prawne) – i rzeczywiście, badania empiryczne potwierdzają stabilny wzrost jego udziału w całkowitym zatrudnieniu.
Automatyzacja pozwala nam nie tylko być w pracy bliżej innych ludzi, ale też chroni nas od zadań niebezpiecznych dla zdrowia. Sprawia, że łatwiej nam uniknąć zajęć rutynowych, żmudnych i niszczących naszą naturalną kreatywność. Dzisiejszy świat jest na to świetnym przykładem. Zamiast kopać doły rękoma, wykonując wielokrotnie powtarzalne ruchy, możemy użyć do tego koparki. Zamiast ręcznie malować każdy obrazek w tym filmiku, możemy użyć przygotowanego przez inne osoby oprogramowania do animacji. Zamiast nagrywać każdy dźwięk z osobna, możemy sięgnąć do gotowej biblioteki dźwięków, za każdym razem tworząc szybciej i sprawniej oryginalną treść, która łatwiej dotrze do Ciebie.
Dzięki automatyzacji wszyscy w gospodarce wytwarzamy więcej coraz powszechniejszych dóbr, z których możemy wygodnie korzystać. Nasza praca jest ciekawsza i bardziej różnorodna niż kiedyś. I choć jest nas na planecie coraz więcej, a i maszyn przybywa, to okazji do produktywnego i pomysłowego spożytkowania naszych sił wciąż nie brakuje.
Autorem scenariusza jest Jan Lewiński
1 Rysunek przedstawia dystrybucję elastyczności cenowej popytu. Popyt jest elastyczny dla elastyczności cenowej w przedziale (-18,9, -1), a nieelastyczny w (0, -1).