Dziś zajmiemy się tym jakie są ogólne cele opodatkowania, czy jest możliwy podatek neutralny, kto na podatkach zyskuje, a kto traci oraz jakie są ogólne skutki opodatkowania. Nie będziemy oceniać, czy podatki są dobre czy złe lub czy powinno się je nakładać i w jakiej wysokości. Będziemy mówić o ich wpływie, z którego warto zdawać sobie sprawę niezależnie od tego, czy postuluje się podwyżki czy cięcia podatków. Ten wpływ jest swego rodzaju ceną, którą trzeba zapłacić gdy opodatkowuje się społeczeństwo. Czy jest to cena, którą warto płacić czy nie, pozostawimy do waszej oceny.

Cele opodatkowania

Mises wyróżnia dwa główne cele opodatkowania. Cel fiskalny i cel niefiskalny. Celem fiskalnym nałożenia podatku jest uzyskanie przez państwo dochodów z podatku, których potrzebuje na realizacje swoich zadań.  Taki podatek nie jest oczywiście neutralny – o czym zaraz powiemy – jednak jego celem jest maksymalizacja, bądź zwiększenie wpływów do budżetu. Taka maksymalizacja musi odbywać się poprzez metodę prób i błędów, gdyż nie można z góry określić przy jakiej stawce podatku wpływy będą maksymalne.  Inaczej jest w przypadku celu niefiskalnego. Tu celem nie jest już zwiększenie wpływów, lecz np. ograniczenie konsumpcji danego dobra.
Pokażmy tę różnicę na przykładzie akcyzy na alkohol. Przy celu fiskalnym rząd będzie próbował ustalić wysokość akcyzy na poziomie takim, aby zwiększyły się wpływy do budżetu, czyli aby za bardzo nie ograniczyć sprzedaży i konsumpcji. Natomiast jeśli jego celem jest to, aby obywatele nie pili alkoholu w ogóle, to ustawi akcyzę na tak wysokim poziomie, aby zupełnie wyeliminować sprzedaż i konsumpcję alkoholu – przynajmniej tę legalną – czyli de facto wprowadzić prohibicję. Gdy już osiągnie taki cel, wpływy z tytułu akcyzy będą zerowe. Można więc za Misesem stwierdzić, że „fiskalne cele opodatkowania mogą być sprzeczne z niefiskalnymi”[1].
Warto w związku z powyższym zauważyć, że podatki są nie tylko sposobem na pozyskiwanie funduszy, lecz również mogą być narzędziem interwencjonizmu i mogą być używane do sterowania rynkiem.

Neutralny podatek

Czy jest możliwy neutralny podatek w gospodarce rynkowej? Podatek, który nie wpływa na rynek: czy to negatywnie, czy pozytywnie? Według Misesa i Rothbarda – nie.

Mises pisze: „Ciągłe zmiany i nierówność pod względem wielkości majątku i dochodów to istotne i konieczne cechy zmieniającej się gospodarki rynkowej, jedynego realnego i sprawdzającego się w działaniu systemu rynkowego. W takim systemie żaden podatek nie może być neutralny. Sama idea podatku neutralnego jest tak dalece abstrakcyjna jak idea pieniądza neutralnego.”[2]

Rothbard z kolei pisze: „Zasadniczą kwestią jest to, że cel poszukiwań wielu ekonomistów, neutralny podatek, tj. taki, który nie wpłynąłby na rynek, jest chimerą. Żaden podatek nie może być prawdziwie neutralny; każdy spowoduje zniekształcenia. Neutralność można osiągnąć jedynie na prawdziwie wolnym rynku, na którym przychody rządu powstają tylko na drodze dobrowolnych zakupów.”[3]

Do ostatniego zdania dodaje, że „istnieją jeszcze dwa rodzaje przychodów, które można pogodzić z ideałami neutralności i czysto wolnego rynku: kary pieniężne nakładane na kryminalistów oraz sprzedaż produktów wytwarzanych przez więźniów. Są to metody, za pomocą których przestępcy mogą pokryć koszty swego pobytu w więzieniu.”

Kto korzysta, a kto traci?

Z dobrą odpowiedzią na to pytanie spotkać się można w eseju amerykańskiego polityka Johna Calhouna „A Disquisition on Government”:

„Jakiekolwiek kwoty zabrane zostają społeczeństwu w postaci podatków, trafiają do niego z powrotem, o ile nie zostaną stracone, w postaci wydatków. Na działalność fiskalną rządu składają się oba elementy – wydatki i pobór podatków. Istnieje między nimi zależność. To, co zostanie zabrane społeczeństwu jako podatki, trafia do części społeczeństwa, którą stanowią beneficjenci wydatków państwa. Lecz z tego, że stanowią oni tylko część społeczeństwa, wynika, iż skutki procesu fiskalnego, biorąc pod uwagę obie jego strony, muszą być nierówne dla tych, którzy płacą i tych, którzy otrzymują pieniądze z podatków. Nie może być inaczej, chyba że wszystkie zebrane wpływy podatkowe zostaną zwrócone każdemu płatnikowi w takiej samej kwocie, w jakiej zostały od niego pobrane, co czyniłoby cały proces zbędnym i absurdalnym. (…) Nieuniknionym wnioskiem jest, że część społeczeństwa musi wpłacać w podatkach więcej, niż otrzymywać w wypłatach, podczas gdy inna część otrzymuje więcej, niż wpłaca. Jest więc ewidentne, że podatki muszą być w efekcie zdobyczą dla tych, którzy płacą mniej, niż otrzymują, i obciążeniem dla tych, którzy płacą więcej, niż otrzymują. Wynika to z samej natury procesu fiskalnego, niezależnie od tego, jak równo będą rozkładane ciężary podatkowe. Nieuniknionym rezultatem działalności fiskalnej rządu jest więc podział społeczeństwa na dwie wielkie klasy: jedną złożoną z tych, którzy, faktycznie rzecz biorąc, płacą podatki i ponoszą ciężar utrzymania rządu; i drugą, złożoną z beneficjentów wypłat, którym rząd udziela wsparcia. W skrócie, społeczeństwo dzieli się na płatników i konsumentów podatków. Obie grupy zajmują antagonistyczne pozycje w odniesieniu do działań fiskalnych rządu i związanej z nimi polityki. Im wyższe podatki i wypłaty, tym większy zysk jednych i strata drugich, i vice versa.”[4]

Jak więc widzimy, w społeczeństwie są zarówno beneficjenci podatków, jak i osoby, które na tych podatkach tracą. To prawda, że patrząc na społeczeństwo jako autonomiczny byt można wywnioskować, ze nic się nie zmienia. Po prostu suma wszystkich pozyskanych środków będzie równa wydatkom. To co rząd zabrał społeczeństwu, zaraz do niego z powrotem zwraca. Jest to jednak nieodpowiednie spojrzenie, gdyż społeczeństwo składa się z poszczególnych jednostek. Część z nich zyskuje, część traci. Konieczny jest tu indywidualizm metodologiczny. Jeśli jednej jednostce skonfiskuje się cały majątek i przekaże go innej, to stan posiadania społeczeństwa nie ulegnie zmianie, jednak stan posiadania tych dwóch jednostek zmieni się diametralnie.

Konsumentami podatków, jak wymienia Rothbard, są osoby, które żyją z wpływów podatkowych (np. urzędnicy i politycy), a także osoby subsydiowane przez rząd. Takie, które z budżetu otrzymują więcej niż do niego wpłacają.

Płatnikami podatków są oczywiście osoby, które płacą podatki, ściślej te, które wpłacają więcej niż otrzymują.[5]

Nie może być sytuacji, gdzie wszyscy będą beneficjentami wydatków rządowych. Jedyna sytuacja, którą można sobie wyobrazić, to taka, że nikt nie będzie tracił. Miałoby to miejsce w sytuacji, gdzie każdemu odda się dokładnie tyle, ile od niego pobrano, co jak zauważył Calhoun, byłoby zbędne i absurdalne.

Oczywiście to jakie grupy będą subsydiowane, a jakie będą tracić, zależy od konkretnej polityki władz. Nie są to zawsze i wszędzie te same grupy.

Można pochylić się tu jeszcze nad argumentem, że „politycy i urzędnicy również płacą podatki”. Pamiętajmy jednak, że ich pensja wypłacana jest właśnie z podatków. Rothbard informuje, że fakt płacenia przez nich podatków od swej płacy jest pewnego rodzaju „zaciemnianiem obrazu”. Pisze:

„Jeśli urzędnik otrzymuje pensję w wysokości 5 tys. dolarów rocznie i płaci 1 tys. dolarów w „podatkach”, to po prostu otrzymuje pensję w wysokości 4 tys. dolarów i nie płaci żadnych podatków. Przywódcy państwa po prostu wybrali skomplikowany i mylący sposób księgowania, aby wydawało się, że urzędnicy płacą podatki tak samo jak inne osoby osiągające ten sam dochód.”[6]

Wróćmy jednak do korzyści i strat. Nie kończą się one na bezpośrednich beneficjentach lub płatnikach. Rząd zawsze wydaje pieniądze w konkretny sposób przez co korzyści i straty „rozchodzą się” dalej po gospodarce. Rothbard ukazał to na przykładzie:

„Dla ilustracji załóżmy, że rząd opodatkowuje branżę przetwórstwa dorsza, a uzyskane przychody przeznacza na zbrojenia. Pierwszym odbiorcą transferowanych w ten sposób pieniędzy jest producent uzbrojenia, który z kolei płaci swoim dostawcom, właścicielom pierwotnych czynników produkcji, itd. Jednocześnie branża przetwórstwa dorsza, pozbawiona czę­ści kapitału, zmniejsza swój popyt na czynniki produkcji. W obu przypadkach ciężary i korzyści rozprzestrzeniają się dalej po gospodarce. Na skutek działania państwa popyt „konsumpcyjny” przesunął się z dorsza na uzbrojenie. W krótkim okresie oznacza to straty dla branży przetwórstwa dorsza i jej dostawców i zyski dla przemysłu zbrojeniowego i jego dostawców. Skutki interwencji są najsilniejsze w początkowych punktach jej działania, tj. w branżach przetwórstwa dorsza i zbrojeniowej, słabnąc na bardziej oddalonych ogniwach w łańcuchu wydatków. Jednak­że na dłuższą metę zwrot z inwestycji we wszystkich branżach zrównuje się, a zyski i straty przejmowane są przez właścicieli pierwotnych czynników produkcji (pierwotne czynniki produkcji to ziemia i praca o czym mówiliśmy w filmie „Ograniczone zasoby” – przyp. red.). Niespecyficzne czynniki produkcji, które mogą mieć liczne zastosowania, będą opuszczać branżę przetwórstwa dorsza i przechodzić do branży zbrojeniowej. (Niekoniecznie będzie to przejście bezpośrednio z branży rybnej do zbrojeniowej, a nawet jest to mało prawdopodobne. Należy się raczej spodziewać przej­ścia czynników z branży rybnej do bardziej do niej zbliżonej i analogicznie branżę zbrojeniową zasilą czynniki z branż o podobnym charakterze). Właściciele czynników czysto specyficznych, mających jedno zastosowanie, odpowiednio zyskają lub stracą najwięcej. Podobne straty i zyski staną się również udziałem właścicieli niespecyficznych czynników produkcji, choć w mniejszym stopniu. W ostatecznym rozrachunku największą zmianę odczują właś­ciciele specyficznych pierwotnych czynników produkcji, w tym wypadku głównie właściciele ziemi wykorzystywanej przez obie branże, która nie nadaje się do innych zastosowań. (…) Oczywiście w krótkim okresie przedsiębiorcy będą osiągać zyski lub ponosić straty na skutek zmiany popytu.”[6]

Ogólne efekty opodatkowania

Podsumowując – są dwa ogólne efekty opodatkowania.

Pierwszym efektem jest to, że opodatkowanie „zniekształ­ca społeczną alokację zasobów, przez co konsumenci nie mogą najbardziej efektywnie zaspokoić swoich potrzeb”[8]. Ekran podzielony co woli konsument i co woli rząd.

Jak już wspomnieliśmy, nie istnieje podatek neutralny. Każdy powoduje jakieś zmiany. Gdy rząd zbiera podatki, ludzie którzy je płacą nie mogą już tych pieniędzy wydać zgodnie ze swymi preferencjami na co innego. Gdy rząd wydaje pieniądze, konkuruje on z ludźmi o zasoby jak w przykładzie Rothbarda z dorszami i uzbrojeniem. Jak pisze Rothbard:

„Prowadzi to do spadku poziomu życia konsumentów i zniekształcenia alokacji zasobów, w wyniku którego zasoby te w mniejszym stopniu przyczyniają się do zaspokojenia potrzeb konsumentów, służąc w zamian rządowi w dążeniu do jego celów.”[9]

Drugim efektem jest to, że opodatkowanie „odcina” dystrybucję od produkcji. W efekcie pojawia się „problem dystrybucji””.[10]

Istnieje przekonanie, że na rynku istnieją dwa procesy: produkcja i dystrybucja. Najpierw produkuje się wszystkie towary, a potem następuje dystrybucja. Często można również usłyszeć, że ta dystrybucja jest nieuczciwa, niewłaściwa czy zła a przede wszystkim – nierówna. Jest to jednak błędne spojrzenie na sprawę o czym piszą Mises i Rothbard. To opodatkowanie tworzy problem dystrybucji, gdyż na rynku nie istnieją dwa oddzielne procesy produkcji i dystrybucji. Mises pisze:

„Problem tkwi jednak w tym, że w gospodarce rynkowej ów rzekomy podział na dwa procesy – produkcji i dystrybucji – nie istnieje. W rzeczywistości jest tylko jeden proces. Dobra nie są najpierw produkowane, a następnie rozdzielane. Nie istnieje nic takiego jak przywłaszczenie części pewnego zapasu dóbr niczyich. Produkty powstają jako czyjaś własność. Jeśli ktoś chce je dystrybuować, musi je najpierw skonfiskować. Oczywiście państwowy aparat przymusu i przemocy może z łatwością przeprowadzić konfiskatę i wywłaszczenie. Nie jest to jednak dowód na to, że taka konfiskata i wywłaszczenie mogą być podstawą zbudowania trwałego systemu gospodarczego.”[11]

Rothbard z kolei wyjaśnia:

„Często stwierdza się, że „kapitalizm rozwiązał problem produkcji” i teraz państwo musi interweniować, aby „rozwiązać problem dystrybucji”. Trudno sobie wyobrazić bardziej błędne stwierdzenie. „Problem produkcji” nigdy nie zostanie rozwią­zany, dopóki wszyscy nie znajdziemy się w rajskim ogrodzie. Ponadto na wolnym rynku nie ma żadnego „problemu dystrybucji”. W ogóle nie ma żadnej „dystrybucji”. Na wolnym rynku człowiek posiada zasoby pieniężne dzięki temu, że on lub jego poprzednicy sprzedali innym ludziom swoje usługi. Nie istnieje żaden proces dystrybucyjny, który można by oddzielić od produkcji i wymiany rynkowej; dlatego samo pojęcie „dystrybucji” jako czegoś osobnego traci sens. Ponieważ wolny rynek przynosi korzyści wszystkim jego uczestnikom i prowadzi do maksymalizacji użyteczności społecznej, wynika z tego bezpośrednio, że „dystrybucyjne” skutki mechanizmów rynkowych – rozkład dochodów i bogactwa – również prowadzą do maksymalizacji użyteczności społecznej. Jeśli rząd zabiera Piotrowi i daje Pawłowi, to tworzy osobny proces dystrybucji, a tym samym „problem” dystrybucji. Dochód i bogactwo nie wynikają już wyłącznie z usług świadczonych na rynku, lecz z przywileju stworzonego przez państwo.”[12]

[1] L. von Mises, Ludzkie Działanie, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, s. 624
[2] L. von Mises, Ludzkie Działanie, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, s. 622-623
[3] M. Rothbard, Interwencjonizm czyli władza a rynek, Fijorr Publishing, Warszawa 2009, s. 126-127
[4] Cytowane w: M. Rothbard, Interwencjonizm czyli władza a rynek, Fijorr Publishing, Warszawa 2009, s. 24-25
[5] M. Rothbard, Interwencjonizm czyli władza a rynek, Fijorr Publishing, Warszawa 2009, s. 123-124
[6] Ibid. s. 123
[7] Ibid. s. 124-125
[8] Ibid, s. 126
[9] Ibid. s. 126
[10] Ibid. s. 126
[11] L. von Mises, Ludzkie Działanie, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, s. 678
[12] M. Rothbard, Interwencjonizm czyli władza a rynek, Fijorr Publishing, Warszawa 2009, s. 127