Holandia w XVII wieku przeżywała swój złoty wiek. Handel, przemysł, nauka oraz sztuka były w rozkwicie. Wśród przyczyn tego rozwoju możemy znaleźć: migrację wykwalifikowanych pracowników do Holandii, jej położenie na przecięciu szlaków handlowych wschód-zachód i północ-południe, tanią energię z wiatraków i dostarczanego kanałami do miast torfu, oraz wynalazek tartaku, który umożliwił stworzenie floty handlowej i wojennej. Amsterdam był w tym czasie jednym z najbogatszych lub nawet najbogatszym miastem na świecie. Był zarówno centrum finansowym ówczesnego świata, jak i głównym centrum handlu.
W 1602 roku powstała tam giełda papierów wartościowych, która co prawda, nie była pierwszą giełdą w historii, ale, jak pisał historyk Fernand Braudel, była pierwszą giełdą o tak dużych obrotach, płynności oraz wolności spekulacyjnej w transakcjach. W związku z tym bywa nazywana pierwszą współczesną giełdą papierów wartościowych. Powstanie giełdy miało związek z powstawaniem wielkich kompani handlowych, takich jak Holenderska Kompania Wschodnioindyjska, która uważana jest za pierwszą międzynarodową korporację i pierwszą kompanię emitującą akcje i papiery wartościowe. Jest również uważana za największą i najwięcej wartą korporację w historii. Potęga tych wielkich firm była jednak wynikiem monopolistycznych przywilejów udzielanych im przez władze – takich jak wyłączność na handel z lądami, do których docierały. W 1609 założono Bank Amsterdamski, o którym więcej powiemy za chwilę. Przemysł w Holandii również doświadczał wzrostu, rozwijały się stocznie i cukrownie. Wzrosła także produkcja rolna. W XVII wiecznej Holandii, status w społeczeństwie coraz bardziej determinowany był dochodem niż urodzeniem, w związku z czym kupcy stawali się dominującą klasą w społeczeństwie, wkupując się poniekąd do wyższych sfer. Bogactwo społeczeństwa rosło, a jednym symboli wysokiego statusu stał się dobrze znany nam kwiat – tulipan. Tulipany przybyły do Europy z Turcji. Początkowo przywędrowały do Wiednia, a następnie trafiły do Holandii. W owym czasie w Europie tulipany były bardzo egzotyczną rośliną. Ich kolory były dużo bardziej intensywne niż w przypadku innych znanych ówczesnym Europejczykom kwiatów. Stąd tulipany szybko stały się bardzo pożądanym dobrem luksusowym. Były dzielone na różne kategorie według kolorów, od zwykłych – jednokolorowych – do różnych odmian wielokolorowych, posiadających np. białe paski na czerwonych czy liliowych płatkach. Nie bez znaczenia jest dla tej historii fakt, że ta „wielokolorowość” tulipanów spowodowana była ich zarażeniem przez wirus pstrości tulipana, po ang. mosaic virus lub tulip breaking virus. Wiemy to teraz. W XVII wieku znano już objawy, ale nie łączono tego efektu z wirusem, a kwiaty zarażone nim były uważane za piękne. Niemniej jednak, sam wirus powoduje osłabienie i powolniejszy rozwój rośliny oraz słabsze wykształcenie cebulki. Dodatkowo, jako, że przenosił się on jedynie przez cebulki, a nie przez nasiona, takie cebulki były na rynku szczególnie pożądane, gdyż był to jedyny sposób aby uzyskać oczekiwany efekt. Z kolei ich podaż była zmniejszona w wyniku choroby, co miało wpływ na wyższe ceny. Hodowcy nazywali te rzadkie odmiany rozmaitymi nazwami takimi jak Semper Augustus, Admiral van der Eijck czy Viseroij. W 1634 roku na rynek tulipanów weszli spekulanci, przyciągnięci dużym popytem na cebulki we Francji. Od tego momentu kupowano cebulki nie tylko po to, by zasadzić je w ogrodzie, ale także po to, aby zarobić na wzroście ich ceny. Ceny wspinały się coraz wyżej, aż zaczęły osiągać poziomy, które z naszej perspektywy wydają się być absurdalne, co znane jest pod nazwą tulipomanii. Historię tej manii spopularyzował Charles Mackay w swojej książce „Niezwykłe złudzenia i szaleństwa tłumów” opublikowanej w 1841 roku. Opisywał to w ten sposób:
Z opisu Mackaya dowiadujemy się również, że za jednego tulipana odmiany Viseroij zaoferowano: dwa łaszty pszenicy, cztery łaszty żyta, cztery tłuste woły, osiem tłustych świń, dwanaście tłustych owiec, dwanaście beczek wina, cztery beczki piwa, dwie kadzie masła, tysiąc funtów sera, łóżko z pełnym wyposażeniem, komplet ubrań i srebrną filiżankę. Dawało to łączną kwotę o wartości 2500 guldenów florenów. Dla porównania, przeciętna płaca wykwalifikowanego robotnika wynosiła wtedy około 150 guldenów rocznie. Według opisu Mackaya, nie była to wcale najcenniejsza cebulka. Cebulka odmiany Semper Augustus uważana był za tanią, gdy kosztowała 5,5 tys. guldenów, a zdarzyło się, że zaoferowano za nią 5 ha ziemi.
Aby zrozumieć specyfikę handlu cebulkami, musimy krótko wspomnieć o sposobie ich hodowli. Tulipany kwitną w kwietniu i maju. Aby nie zniszczyć rośliny, cebulki mogą być wyjęte z ziemi dopiero w czerwcu, ale potem znów muszą być ponownie posadzone we wrześniu. Zatem faktyczna wymiana cebulki za pieniądze może odbyć się jedynie w okresie od czerwca do września. W pozostałych miesiącach, handel musiał odbywać się na zasadzie kontraktów futures. Kupowało się obietnicę dostawy cebulki w momencie, gdy możliwe już będzie wyjęcie jej z ziemi. W związku z tym, jak opisuje ekonomista Peter Garber w swojej pracy „Tulipmania” w XVII w Holandii powstał rynek instrumentów pochodnych, który organizowany był w tawernach i odbywał się w grupach zwanych „kolegiami”. Kupujący zobowiązani byli uiścić niewielki procent zakontraktowanej kwoty i nie wymagano dodatkowych kaucji jako zabezpieczenia. Gdy nadchodziła data dostawy, ani kupujący nie miał pieniędzy, aby zapłacić za cebulkę, ani dostawca nie miał cebulki, zatem rozliczano jedynie różnicę między ceną wynikającą z kontraktu a ceną rozliczenia. Same kontrakty też podlegały transakcjom i z niektórych relacji wynika, ze jeden kontrakt mógł zmieniać właściciela kilka razy dziennie. Mania spekulacyjna osiągnęła swój szczyt na przełomie 1636 i 37 roku. Objęła nie tylko ceny cebulek rzadkich tulipanów, ale pod koniec także i tych pospolitych. Ich ceny wzrosły również bardzo gwałtownie jak w przypadku odmiany Witte Croonen, której cena wzrosła 26-krotnie, a następnie po pęknięciu bańki spadła do 1/20 swojej ceny ze szczytu w lutym 1637 roku. To właśnie luty 1637 roku, jest datą pęknięcia bańki tulipanowej. Zaczęło się ono od miasta Haarlem, gdzie na aukcji po raz pierwszy nie pojawili się kupcy. Niektórzy łączą ten brak pojawienia się kupców z epidemią dżumy, z którą borykała się wtedy Holandia. Jako, że bańka pękła w zimie, zatem w okresie, w którym cebulki leżały spokojnie pod ziemią, problem stanowiło to co zrobić z kontraktami terminowymi. Jak informuje ekonomista Earl Thompson, gildia florystów podjęła decyzję, którą następnie zatwierdził parlament, że można odstąpić od kontraktów terminowych zawartych między 30 listopada 1636 roku a ponownym otwarciem rynku na wiosnę uiszczając jedynie niewielki procent ceny zapisanej w kontrakcie.
Mackay opisuje pęknięcie bańki następująco:
„W końcu jednak bardziej roztropni ludzie zaczęli dostrzegać, że to szaleństwo nie może trwać wiecznie. Bogaci już nie kupowali kwiatów, by sadzić je w ogrodach, ale aby odsprzedawać je ze stuprocentowym zyskiem. Jasne było, że w końcu ktoś na tym straszliwie straci. W miarę jak przekonanie to się rozpowszechniało, ceny zaczęły spadać, by już nigdy nie wzrosnąć. Ufność znikła, a pośredników ogarnęła powszechna panika. (…) Dzień po dniu we wszystkich miastach Holandii zrywano umowy. Wielu tych, którzy kilka miesięcy wcześniej zaczęli wątpić, że w tym kraju może istnieć coś takiego jak bieda, nagle zauważyło, iż są w posiadaniu kilku cebulek, których nikt nie chce kupić nawet wtedy, gdy proponują odstąpienie ich za czwartą część ceny, jaką za nie zapłacili. Zewsząd dały się słyszeć krzyki rozpaczy, sąsiad obwiniał sąsiada. Garstka tych, którzy zdołali się wzbogacić, ukryła swe bogactwa przed współobywatelami inwestując je w Anglii lub gdzie indziej. Wielu takich, którzy na krótką chwilę przestali wieść skromne życie, popadło w niewolę. Zamożni kupcy stali się niemalże żebrakami, a wielu arystokratów było świadkami, jak bezpowrotnie topnieją fortuny ich rodów.”
Opowieść Mackay’a, która wciąż jest popularna i często przytaczana przy omawianiu bańki tulipanowej, jest jednak niezbyt poważana przez ekonomistów i historyków. Opiera się ona głównie na motywowanych religijnie, antyspekulacyjnych pamfletach, próbujących przedstawić zło wynikające z zajmowania się materialnymi sprawami zamiast skupiać się na duchowych. To podważa ich wiarygodność jako źródła, gdyż można przypuszczać, że mocno wyolbrzymiają przestawione wydarzenia. Ekonomiści podważają zarówno rozmiary spekulacji, jej zasięg, jak i powagę skutków pęknięcia bańki. Niektórzy nawet zaprzeczają istnieniu manii spekulacyjnej. Przyznają, że faktycznie cebulki tulipanowe osiągały niewiarygodne z naszej dzisiejszej perspektywy ceny, po czym gwałtownie spadły lecz twierdzą, że wciąż nie były one oderwane od fundamentów. Analiza tego zagadnienia nie jest łatwa dla ekonomistów, gdyż dane nie są łatwo dostępne, są niepełne i ciężko je ze sobą porównać. Mimo wszystko istnieje kilka prób naukowego wyjaśnienia tego zjawiska, które tworzą pewien obraz sytuacji, choć chyba nie trzeba dodawać, że ekonomiści, jak to mają w zwyczaju, jeszcze się w tej kwestii spierają. Przedstawmy je więc, choć warto ostrzec, że są one nieco zawiłe.
Peter Garber jest jednym z ekonomistów, którzy twierdzą, że mania to złe określenie rynku tulipanów z początku XVII wieku. W swojej pracy „Tulipmania” porównał on ceny nowych odmian tulipanów i hiacyntów, które pojawiały się w późniejszych okresach historii, a potem spadki ich cen w długim okresie i odkrył, że bardzo wysokie ceny początkowe rzadkich odmian nie są niczym dziwnym na rynku florystycznym. Odkrył również, że ich spadek w czasie do małego procenta swojej początkowej wartości również nie jest anomalią. Porównał też długookresowy spadek cen z okresu manii tulipanowej i z późniejszych okresów, których nie uważamy za manie czy bańki. Zauważył, że roczne stopy spadku ceny są podobne we wszystkich przypadkach i wynoszą ok 40%. Odkrył, że nawet w nowoczesnej historii ceny nowych prototypowych odmian mogą osiągnąć niesamowite ceny. Jako przykład podał nową odmianę lilii. Mała ilość jej cebulek została sprzedana za równowartość 480 000 dolarów przy sile dolara z 1987 roku, co ma udowadniać, że bardzo wysokie ceny za rzadką roślinę nie muszą być oznaką „szaleństwa tłumów”. Swoją pracę kończy wnioskiem, że większość z okresu 1634 do 1637 nie było takim właśnie szaleństwem. Przyznaje natomiast, że jego metoda nie wyjaśnia ogromnego wzrostu cen zwykłych, pospolitych cebulek w ostatnim w ostatnim miesiącu spekulacji i konkluduje, że może to być oznaką potencjalnej bańki.
Kolejnym ekonomistą, który zmierzył się z tematem jest Earl Thompson w swojej pracy „The tulipmania: Fact or artifact?”. Dysponując bardziej kompletnym zestawem danych z tego okresu, podważa on wnioski Petera Garbera. Mówi, że jakkolwiek długookresowo spadek cen mógł wynieść ok. 40% rocznie, to w okresie 3 miesięcy od szczytu bańki spadek był dużo głębszy i gwałtowniejszy. Według Thompsona wynosił aż 99,999%. Przyczyny takiego stanu rzeczy doszukuje się on gdzie indziej. Jak już wspomnieliśmy, pojęto decyzję, że można odstąpić od kontraktów terminowych zawartych między 30 listopada 1636 roku a ponownym otwarciem rynku na wiosnę uiszczając jedynie niewielki procent ceny zapisanej w kontrakcie. Thompson informuje, że była to w zasadzie zamiana kontraktów futures na opcje. Różnica między kontraktem futures a opcją jest taka, ze w przypadku futures, nabywca zobowiązany jest do zakupu po zakontraktowanej cenie, a w przypadku opcji ma prawo kupić po określonej cenie, lecz może z zakupu zrezygnować, ponosząc jedynie stosunkowo niewielkie opłaty. Thompson wyjaśnia dalej, że ta legislacja zaczęła była omawiana dużo wcześniej i miała publiczny charakter. Jego szersze spojrzenie na cały okres boomu tulipanowego ujawnia, że od 1634 ceny rosły i coraz więcej osób uczestniczyło w wymianie, lecz już w październiku 1636 roku nastąpił pierwszy krach i ceny się załamały. Thomson dopatruje się przyczyn załamania cen w złych dla rynku tulipanowego informacjach o pokonaniu Niemców pod Wittstock przez Francuzów na początku października 1636 roku. Niemieccy książęta chętnie kupowali wcześniej tulipany, aby ozdabiać swoje letnie posiadłości, a zagrożenie ze strony Francuzów, a także wewnętrznych rebeliantów, miało ten popyt wstrzymać. W trakcie tego spadku cen wiele osób, w tym również urzędników państwowych, straciło dużo pieniędzy. Po poniesieniu strat rozpoczęły się debaty nad kontraktami futures i według Thompsona nagły wzrost cen wynikał z oczekiwań, graniczących z pewnością, że wszystkie kontrakty futures zawarte po październikowym krachu zostaną zmienione prawnie na opcje. Z tego powodu ceny wystrzeliły w górę, bo ludzie kalkulowali sobie to w ten sposób, że jeśli cena spot będzie wyższa niż cena zakontraktowana, to na tym zarobią, a jak okaże się niższa, to zwyczajnie zrezygnują z kupna cebulek. Thompson informuje, że sposobem dobrze poinformowanych spekulantów, urzędników i hodowców na odrobienie strat, było ustalenie innej daty przekształcenia kontraktów niż uprzednio zapowiadano:
„Ustalenie daty przekształcenia kontraktów na 30 listopada zamiast od października, bardzo mocno sprzyjało, oprócz hodowców, także tym spekulantom, którzy sprzedali kontrakty w drugiej części listopada osobom, które oczekiwały, że kontrakty zawarte w listopadzie będą już opcjami zamiast kontraktami futures. Negocjujący warunki urzędnicy, będący poinformowani o wiele lepiej niż opinia publiczna, mogli dzięki temu odrobić swoje straty poniesione przy wcześniejszych transakcjach poprzez sprzedaż kontraktów w późnym listopadzie, gdy, w oparciu o wcześniejsze zapowiedzi zaufanych urzędników, kupujący zaczęli już traktować zakontraktowane ceny jako cenę wykonania opcji, która była około 10 razy wyższa niż faktyczna cena.”
Thompson konkluduje w swojej pracy, ze cała mania spekulacyjna w grudniu 1636 i styczniu 1637 była już prowadzona w oparciu o przekonanie, że będzie można zwyczajnie zrezygnować z kupna cebulki i wskazuje, że ceny rzeczywistych kontraktów futures, które miały się zakończyć faktyczną sprzedażą były już w tym okresie o wiele niższe. Ogromne ceny wykonania opcji w okresie od grudnia do momentu krachu, nigdy nie zostały zrealizowane. Prawdziwymi przegranymi całej sytuacji, byli ludzie, którzy kupowali kontrakty w listopadzie w błędnym przekonaniu, ze nie będą musieli płacić zakontraktowanej ceny.
Ostatnim ekonomistą, którego zdanie dziś przedstawimy, jest Douglas French, który w swej pracy „Early Speculative Bubbles and Increases in the Supply of Money” opisuje ten historyczny epizod z nieco innej perspektywy. Doszukuje się przyczyn bańki spekulacyjnej w oddziaływaniu czynników monetarnych, a ściślej, w znaczącym wzroście podaży pieniądza. Zaczyna od tego, że w końcówce XVI w. w Holandii wprowadzono prawo „Free coinage”. Polegało to na tym, że państwo zobowiązało się do wybicia monet z dowolnej ilości dostarczonego metalu szlachetnego. Osoba, która ten metal dostarczyła, miała otrzymać monetę bez opłaty lub za bardzo niewielką opłatą za wybicie monety. To przyciągnęło posiadaczy kruszcu, którzy próbowali uchronić się przed wysokimi opłatami pobieranymi za bicie monet przez innych władców. Wymiana w Amsterdamie była przeprowadzana przy pomocy głównie zagranicznych monet, a lokalnych jedynie w niewielkim stopniu. Jako, że zagraniczne monety były często mocno zużyte, ciężko było wprowadzić do obiegu nowe monety, gdyż zgodnie z Prawem Kopernika-Grashama – gorszy pieniądz wypiera lepszy. Aby temu zaradzić, w 1609 roku powstał Bank Amsterdamski. Bank przyjmował monety w depozyt nie według jej wartości nominalnej, lecz według wagi i zgodnie wartością zawartego w niej metalu. Z zamian deponent otrzymywał wygodne w użyciu banknoty. Stworzono dzięki temu jednolitą walutę. Miasto Amsterdam gwarantowało bezpieczeństwo depozytów, a sam bank nie udzielał w tym czasie kredytów, zatem był bankiem z pełną rezerwą. Z powodu wygody używania banknotów i bezpieczeństwa banku, ludzie chętnie deponowali w nim monety, płacąc nawet premię za używanie banknotów zamiast monet.
Prawo „free coinage”, połączone ze stabilnością Banku Amsterdamskiego, a także zwiększony handel oraz skarby konfiskowane na wodach międzynarodowych przez holenderską flotę, spowodowały ogromny napływ srebra i złota do Amsterdamu a następnie wzrost podaży bitych monet. French oblicza, że wzrost depozytów w Banku w latach 1633 to 1638 wyniósł 60%. To właśnie ten wzrost podaży pieniądza jest według French’a, który powołuje się na austriacką teorię cyklu koniunkturalnego, główną przyczyną spekulacyjnej manii.
Mimo, że jak wskazuje Garber, tulipomania nie mogła odciągnąć zbyt wielu zasobów, np. ziemi, od innych zastosowań, gdyż cała faza największej spekulacji odbywała się w momencie gdy cebulki były w ziemi i nie dało się już zasadzić kolejnych, French wskazuje, ze skutki krachu były jednak znaczące i odczuwalne podając, że dwukrotnie wzrosła liczba bankructw od 1635 do 1637.
W podsumowaniu French pisze:
“W historii tulipmanii nie chodzi tylko o tulipany i ruch ich cen, i na pewno studiowanie „fundamentów rynku tulipanowego” nie wyjaśnia wystąpienia bańki spekulacyjnej. Cena tulipanów była manifestacją końcowego rezultatu rządowej polityki, która spowodowała zwiększenie ilości pieniądza i tym samym stworzyła środowisko dla spekulacji i błędnych inwestycji”
Przyznaje też, że ten epizod różni się od znanych nam współcześnie:
“Ale to co sprawiło, że ta sytuacja jest wyjątkowa to fakt, że polityka rządowa nie zwiększała podaży pieniądza poprzez system rezerwy częściowej, która jest współczesnym narzędziem. Właściwie stała się rzecz przeciwna. Tak jak królowie europejscy dewaluowali swoje waluty, przez przycinanie monet czy poprzez dekrety, Holendrzy zapewnili solidną politykę monetarną, z walutą pokrytą w 100% kruszcem. Ta polityka, połączona z okazjonalną konfiskatą sztabek i monet z Hiszpańskich statków, przysłużyła do przyciągnięcia monet i sztabek z całego świata. Końcowym rezultatem było zwiększenie się podaży monet i sztabek w latach 1630-tych w Amsterdamie. Prawo „free coinage” pomogło wtedy stworzyć więcej pieniędzy z tej zwiększonej podaży monet i sztabek niż było na nie rynkowego popytu.”
Z trzech wymienionych badań ekonomistów wyłania się nam obraz sytuacji i otrzymujemy pewne sensowne wyjaśnienia przyczyn bańki tulipanowej. Można zatem odrzucić twierdzenie Mackaya o nagłym, nieuzasadnionym, zbiorowym szaleństwie tłumu. Każde z trzech przedstawionych przez nas prób wyjaśnienia tego wydarzenia przez ekonomistów wnosi coś do naszej wiedzy z trochę innej perspektywy. Pozostaje jedynie żałować, że nie ujrzymy na własne oczy tulipanów sprzedawanych w XVII w w Holandii, gdyż większość z tych odmian, lub być może nawet żadna, nie przetrwała do naszych czasów.